Obejrzałam w weekend 4 i 1/3 odcinka “Kolacji z szefem” – polsatowskiego reality show, w którym kandydaci walczą o pracę w “dobrze prosperujących firmach”. 5 pracodawców, 15 kandydatów i ponad 170 minut ubawu, irytacji i zaskoczenia. Czy warto było spędzić aż tyle czasu na oglądaniu rekrutacji przy kotlecie i czy jest sens do tego wracać?
Zanim będzie o sensie, najpierw parę słów o seansie. Ten był nieplanowany, bo siedzenie przed szklanym ekranem nie należy do moich ulubionych rozrywek, a telewizor, który nam sprezentowano ponad 2 tygodnie temu, ciągle czeka na antenę (co raczej nie wróży kanałom telewizyjnym świetlanej przyszłości w naszym mieszkaniu ;). Na program o jedzeniu z potencjalnym pracodawcą trafiłam dzięki MJCC, które poświęciło mu na fejsie sobotni post. Zaintrygowana informacją o programie dla EB-owców rzuciłam się do poszukiwań jakiejś próbki “Kolacji” w Internecie. I choć w sobotę pojawił się dopiero drugi odcinek tej serii, na ipla.pl znalazłam ich aż 10! (program był już tej jesieni emitowany przez Polsat Cafe). Żeby wyrobić sobie o nim zdanie, postanowiłam zaszaleć i obejrzeć połowę. Na tapet wzięłam więc najpierw pierwsze dwa odcinki, a kolejne trzy dobrałam według branż pracodawców, które wydały mi się szczególnie ciekawe.
To, co zobaczyłam, trawię do tej pory.
Kandydat będzie jadł Ci z ręki
Może zastanawiacie się, o co tu właściwie chodzi? Na portalu Wirtualnemedia.pl można znaleźć informację, że “Kolacja z szefem” jest oparta na australijskim reality show “The Boss is coming for dinner”. W każdym odcinku pojawia się trzech kandydatów, którzy walczą o pracę na wymarzonym stanowisku. Stoi przed nimi nie lada wyzwanie: muszą przygotować kolację dla swojego przyszłego szefa, który odwiedza ich we własnych domach. Po wspólnym posiłku z potencjalnym pracodawcą każdy z nich otrzymuje dodatkowe zadanie, które ma zweryfikować ich umiejętności. Do półfinału dostaje się tylko dwóch kandydatów – tym razem to szef zaprasza ich na kolację do swojego lokum i ogłasza, kogo zatrudni.
Polska wersja różni się nieco od swojego australijskiego pierwowzoru – chociaż my również poznajemy 3 kandydatów, po kolacji z szefem jeden z nich odpada, a pozostali dwaj biorą udział w dodatkowym zadaniu. Zawiedzie się jednak ten, kto liczy nie tylko na pracę, ale i na wielkie żarcie przygotowane przez szefa – polski pracodawca nie gotuje (a przynajmniej nie dla kandydatów) i o wynikach informuje ich nie w domu, a w siedzibie swojej firmy. Cóż, telewizja nieustannie pilnuje, abyśmy nie zapomnieli, która z tych 2 grup dzierży berło na rynku pracy:>
Pracodawcy na widelcu
Których pracodawców można się spodziewać na kolacji z kandydatami? Do telewizyjnego gara trafiły polskie firmy usługowe, którym powodzi się lepiej niż dobrze i z którymi przeciętny Kowalski może nie mieć zbyt często do czynienia. Dobrej strawy oczekują od kandydatów przedstawiciele: agencji ślubnej, kliniki dentystycznej, hotelu spa dla zwierząt, biura podróży, agencji modelek, agencji zatrudniającej nianie, firmy odpowiadającej za stylizację nieruchomości, linii 700 (telefoniczne stawianie tarota), fryzjera gwiazd oraz kliniki laseroterapii i medycyny estetycznej.
O niektórych profesjach polski widz usłyszy pierwszy raz w swoim zwykłym życiu i zapewne nie będzie mógł się nadziwić, że można dobrze zarabiać na wyprowadzaniu psów, wybieraniu weselnych tortów czy aranżacji wnętrza pod wynajem. Będzie za to przekonany, że polscy pracodawcy to prawdziwi ludzie sukcesu – kulturalni, zadbani, “obyci” i wymagający (są prawie tak idealni, jak… idealni kandydaci;) Wymarzona praca musi przecież dobrze wyglądać na ekranie i być ciekawym tematem do dyskusji.
Candidate experience na wizji
Nie wiem, czy przedsiębiorstwa biorące udział w programie muszą za to zapłacić, ale szczerze bym się nie zdziwiła, gdyby tak było. “Kolacja z szefem” ma moim zdaniem całkiem niezły potencjał employer brandingowy, jednak mam wrażenie, że jest ona wykorzystywana przez przedsiębiorstwa głównie do informowania o ich usługach. Może jest to wina formuły programu, która najwyraźniej nie przewiduje wgłębiania się w ofertę rekrutacyjną firmy. Pracodawcy rozmawiający z kandydatami skupiają się na (dość powierzchownej) rozmowie na temat ich dotychczasowych doświadczeń i (wcale nie głębszej) weryfikacji ich wiedzy i umiejętności. Temat oczekiwań kandydatów wobec pracodawcy nie istnieje – osoby mają być (i są) zachwycone samą możliwością wzięcia udziału w rekrutacji. Naiwne to i złudne spojrzenie na rekrutacyjną rzeczywistość.
Oczywiście mam świadomość tego, że wszystko jest tu wyreżyserowane i w związku z tym nie powinnam się spodziewać prezentacji najlepszych praktyk rekrutacyjnych. Jednak to zakrzywione zwierciadło “Kolacji z szefem” moim zdaniem oddaje jakąś prawdę o kondycji polskich działań HR-owych. Pracodawcy mają problem ze zdefiniowaniem kluczowych kompetencji wobec kandydatów i świadomie zapraszają na rozmowy osoby, które nie spełniają ich oczekiwań. Wątpliwości dotyczące kandydatów artykułują do kamery, a nie do głównych zainteresowanych, a zadania, które stawiają przed nimi, nie weryfikują kompetencji, które w teorii powinny być kluczowe. Część telewizyjnych “szefów” w ogóle nie przywiązuje wagi do tego, aby kandydat czuł się zaopiekowany w procesie (albo raczej im się wydaje, że przywiązują do tego wagę – jednak czujne oko kamery rejestruje ich “prawdziwe” reakcje). Zamiast stawiać na partnerskie relacje, kreują się na “panów sytuacji”, którzy zdecydowanie zbyt często nadinterpretują to, co widzą. Popełniają więc te same błędy, które na co dzień popełniają “zwykli” pracodawcy.
Hotel Spa dla zwierząt czy “Grota Tarota”?
Dwie z pięciu “Kolacji” wywołały we mnie skrajne emocje. Odcinki oglądałam w następującej kolejności: 1, 2, 6, 8 i 3. Odcinek trzeci z Panią Anetą, która prowadzi hotel spa dla zwierząt, wyłączyłam po 15 minutach. Nie byłam w stanie wysłuchiwać pseudointelektualnych wywodów “szefowej”, która oburza się na to, jak kandydatka startująca do pracy w jej firmie może marzyć o założeniu w przyszłości podobnej działalności i ma czelność informować o tym swojego potencjalnego pracodawcę. Nie wiem, jak skończyła się ta fascynująca historia, ale zdrowie psychiczne było dla mnie w tym jednym momencie ważniejsze niż zaspokojona ciekawość;)
Zachwycił mnie za to odcinek z Joanną Stawińską – właścicielką linii “700” i “Groty Tarota” (jak to brzmi!), poszukującej do swojego zespołu nowego wróża (od razu proponuję odsunąć na bok wszelkie dywagacje na temat tego, czy w ogóle telewizja powinna promować wróżbiarstwo, bo nie tego dotyczy tekst:). Szczerość i ironia, które pojawiały się w wypowiedziach “polskiej damy tarota”, mnie po prostu zabiły. Kilka razy miałam nawet wrażenie, że ona sama nie traktuje zbyt poważnie udziału w “Kolacji”, bo zbyt dobrze zna zasady, którymi rządzi się praca na szklanym ekranie. Dlatego przyjmuje propozycję, ale co rusz “puszcza oczko” do widza. Ale bez względu na to, jak było naprawdę, w czasie oglądania programu miałam nieodparte wrażenie, że to jedyna osoba dobrze przygotowana do postawionego przed nią zadania: podchodzi refleksyjnie do rekrutacji, ma jasno sprecyzowane (i uzasadnione) oczekiwania wobec kandydatów, zna się na ludziach i doskonale potrafi zadbać o komfort kandydata w procesie rekrutacji. I to również jedyna z pięciu szefowych, która na koniec programu decyduje się nie podpisywać umowy z żadnym z kandydatów. I tak, tak – wiem, że inny scenariusz mógłby podważyć nie tylko jej wiarygodność jako pracodawcy, ale przede wszystkim jako “profesjonalnej tarocistki”, ale liczy się gest;)
Podsumowując, “Kolacja z szefem” ma wysoką wartość kaloryczną – dużo tłuszczów i węglowodanów, a niewiele składników odżywczych. Raz na jakiś czas warto spróbować (i mieć własne zdanie!), ale regularne oglądanie może prowadzić do chorób serca i wątroby. Jeśli chcecie przekonać się sami, których pracodawców wzięto na widelec i ile wstydu i strachu w czasie rekrutacji mogą najeść się kandydaci – zapraszam do oglądania;)
O fajnie, też o tym myślałam. Wierzę Ci na słowo, że wyciągnęłaś z tego reality show co najważniejsze:) Generalnie uważam, że wszystko zależy – od ludzi, ich świadomości swoich mocnych i słabych stron, osobowości, wartości itp. I tego, czy będą w stanie zjeść kolację bez ubytku na zdrowiu:D Myślę, że jest to fajna opcja. Poszłabym nieco dalej, ponieważ w co trzecim (pi razy drzwi) ogłoszeniu wymagana jest otwartość i kreatywność. Dlaczego więc nie zorganizować interview w ramach spaceru po firmie, pokazania fajnych miejsc (np. hamaków;) itp.? Wtedy nie są potrzebne żadne wymyślne icebreakery, bo kandydat i rekruter w naturalny sposób zaczynają się swobodniej zachowywać. Ciężko wywoływać energię lub kreatywność w biały pokoju bez okien (oczywiście to zależy też od człowieka i jego preferowanego sposobu pracy). Znowu się rozpisałam!
Aniu, rozmowa w trakcie spaceru jest ciekawym pomysłem i od razu przypomniał mi się tekst na ten temat: http://blog.adsc.pl/2013/04/rekrutujac-podczas-spaceru/:) Nie jestem tylko przekonana, że właściwe byłoby weryfikowanie kompetencji kandydata w czasie pokazywania mu siedziby firmy, w której chce pracować – mógłby mieć bowiem kłopoty ze skupieniem (szczególnie na widok ludzi na hamakach;) Ale zdecydowanie się zgadzam, że warto czasem wyjść poza ramy i znaleźć bardziej komfortową przestrzeń do rozmowy!
A co do samej “Kolacji” – mimo wszystko cieszę się, że takie programy powstają. Bo to kolejny dowód na to, że mamy potrzebę dyskusji na temat dobrze zorganizowanego procesu rekrutacji:)
Powiem szczerze, że programu nie oglądałam- więc trochę będę teoretyzować. Jednak już po pierwszych linijkach lektury uzmysłowiłam sobie, ze już kiedyś coś takiego widziałam: parę lat temu amerykański raper Diddy (czy może jeszcze wtedy Puff Daddy) na wizji szukał asystentów. Jak można się domyśleć, tego typu show oglądałam na MTV, które już w tym czasie zaczynało puszczać szmiry, zamiast muzyki. Pamiętam, że pomyślałam sobie, że ludzie zgłaszający się do takiego programu i dający się traktować po chamsku, w zamian za niejasną obietnicę pracy w charakterze popychadła, muszą być niespełna rozumu i muszą nie mieć szacunku do własnej osoby. Co do samego pracodawcy: no cóż- widać, że na programie zarobił, a że był gwiazdą to wizerunek chama raczej mu nie zaszkodził- płyty też pewnie sprzedawały się lepiej. EB w takiej formule raczej dla mnie nie jest EB. Nie oszukujmy się: takie programy powstają po to by telewizja podniosła oglądalność i mogła zarobić.
Magda, chyba znalazłam program, który miałaś na myśli! Czyżby chodziło o “Making The Band”?:> Jeśli tak, to zobaczyłam zajawkę:
i mi odebrało mowę!
Ale tak jak wcześniej napisałam, uważam mimo wszystko, że “Kolacja” EB-owy potencjał ma. Nawet jeśli głównym celem stacji jest podkręcanie emocji widzów i podbijanie oglądalności, to firma biorąca udział w takim programie może przemycać komunikaty (i dowody), że jest fajnym pracodawcą. I to się moim zdaniem całkiem nieźle udało Joannie Stawińskiej. Jakbym miała polecać któryś odcinek do obejrzenia, to wybrałabym właśnie ten: http://www.ipla.tv/Kolacja-z-szefem-odcinek-8/vod-5854554 :)
Nie, to nie to. Chodziło mi o “I Want to Work for Diddy”. http://www.youtube.com/watch?v=vlCSkiqwu7Y Ale to co przysłałaś też “trzyma poziom”. W tym twoim linku chyba tworzy zespół.
Tak, w “Making The Band” on kompletuje zespół.
OMG, czyli tego jest więcej! I jaka czołówka! “To live the dream you have to work for it”, łubu dubu! Popatrz, jaką ma mocną markę, wszyscy chcą dla niego pracować;))
Oglądnęłam i przyznaje ci rację- pani wróżka szukająca pracownika zrobiła na mnie wrażenie. Jest fajna, ludzka, rzeczowa, merytoryczna i przede wszystkim nie jest nawiedzona, chodź tak podpowiadają mi stereotypy. Gdyby nie zajmowała się dziedziną której nie czaje, chciałabym aby była moją szefową.
To jednak nie Puff Daddy i american rat race
Fajnie, że sprawdziłaś to na własnej skórze:) Swoją droga to jest niesamowite, ile dobrych emocji – także tych dot. marki pracodawcy – może wzbudzić zwykłe reality show. Naprawdę ciekawe case study się z tego rodzi!
Wiesz, zastanawia mnie jedna rzecz- co by było gdyby w takim reality show nie stała jedna osoba- tak jak w przypadku pani wróżki która dużo zyskuje swoją osobowością, ale firma z rozbudowaną hierarchią. Czy wystawiliby najsympatyczniejszego, ludzkiego menedżera czy może rekina biznesu który nie będzie ukrywał, że wszystkich czeka ciężka praca?
Gdyby do tego podchodzić na poważnie pod kątem EB-owym to pewnie odpowiedź zależałaby od targetu i ogólnie przyjętej strategii EB. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że kończyłoby się to na człowieku, który będzie bezpośrednim przełożonym osoby, którą wybrano. Bo to ona powinna wiedzieć najwięcej na temat stanowiska i wymagań, które musi spełnić kandydat = to ona (w teorii) powinna być najbardziej wiarygodna dla odbiorcy.
Zyta,Ania – a zobaczcie sobie to: http://toprecruiter.tv/season-2
Jest już drugi sezon, a dopiero teraz to odkryłem (sic!)
;-)
Jacku, dzięki! Świta mi w głowie, że trafiłam na newsa o tym programie, gdy go odpalali i wieść szła w świat. Ale nie miałam pojęcia, że on już jest na takim etapie zaawansowania:) Obejrzałam na razie początek I odcinka i poziom patosu mnie przeraża! Ale odkrycie jest niezłe i chyba szykuje się kolejny ciekawy temat do dyskusji;)
Ooo, dzięki za fajny workshop! Mam lekturę na jutro!:)
Nie podoba mi się ten program. Jest ponizajacy.Wymagania dla kandyatow czasami sa wygorowane.Dlaczego nie pokazana jest kasa za ile to kandydaci podlizują się przyszłym szefom.
Jeśli dobrze pamiętam, to w niektórych odcinkach jest przytaczana stawka oferowana przez pracodawcę. Ale Twoja reakcja mnie zupełnie nie dziwi i niestety tylko potwierdza obawy wyartykułowane we wpisie.
Z tweetera Ani R trafilam na post o moim nowym ‘ulubionym’ programie ;) Kolacje… ogladam ostatnio na Polsat Cafe i jest to moj hit. Od poczatku potraktowalam ten twor jako lekka rozrywke, odmozdzenie wrecz i przyznam szczerze,ze fachowym okiem popatrzylam dopiero po przeczytaniu Twojego wpisu. Z rekrutacja nie ma on nic wspolnego – to kolejny program na przecietnego zjadacza chleba, ktory nie bedzie go w zaden sposb analizowac. I ja tak tez go traktuje, dlatego bylam w stanie dotrwac do konca odcinka o luksusowym spa dla zwierzat ;) Zapewne pracodawcy zaplacili za ta rklame swoich firm a pytanie czy sami ‘uczestnicy’ nie sa podstawieni… Osobicie najbardziej zainteresowal mnie odcinek z Leszkiem Czajka i Malgorzata Leitner ale bardziej z osobistych pobudek :) Zastanawia mnie tez jak to wszystko wyglada ze strony formalnej – widzimy wprawdzie na konciu uroczyste podpisanie kontraktu ale… na jaki czas i za jaka stawke? To juz pozostaje tajemnica….
Marta, stawki w tych kilku pierwszych odcinkach były podane, choć nie wiem, jak jest w kolejnych, bo ja “Kolację” zarzuciłam. Ale skoro Ciebie tak bardzo wciągnęła, to może i ja wygeneruję niebawem czas na to, aby ją skończyć – w końcu dobrze by było mieć zdanie na temat całości :).
A skoro ten program tak nas intryguje, może warto napisać do twórców, aby zrobili jakiś making of?;)
Obejrzalam wszystkie odcinki tego zabawnego programu i stwierdzilam ,ze polskim kandydatom brakuje poczucia humoru a niektorym pracodawcom brak rowniez tolerancji,jak chocby pani Emma,ktora woli kandydatki -mamy z dziecmi, jakby w jej mniemaniu panie,ktore ich nie maja byly gorsze.(?????)
Bardzo sie ubawilam,ogladajac osoby ,ktore ,,ciagle byly w stresie,,Wygladalo to tak ,jakby te osoby panicznie baly sie ludzi.
.Takowy stres towarzyszy nam od poczatku egzystencji i trzeba tylko nauczyc sie z nim pracowac,nie jest to trudne a poczucie humoru jak najbardziej ulatwi nam taka rozmowe.
Właśnie dziś trafiłam na program w tv i znalazłam pozostałe odcinki w sieci, obejrzałam kilka. Formuła programu w ogóle mnie nie przekonuje. Co ma kolacja do zatrudniania? Co z tego, że pracodawca na kolacji sie nudzi – przecież przyszły pracownik nie ma zabawiać potencjalnego pracodawcy. Zdziwił mnie zarzut pani mającej sieć hoteli, że kandydatka nie znała “topografii hotelu”. będąc w nim zaledwie parę godzin, trudno poznać caly ogromny budynek. Moją sympatię wzbudził z kandydatów tylko młody chłopak, który wygrał u Leszka czajki i młoda dziewczyna z odcinka właśnie o hotelach. Ale też – z ciekawością obejrzałabym program o losach “wybrańców” po powiedzmy pół roku pracy. Czy naprawde się sprawdzili? Ile jest w tym ściemy?
Formuła spaceru po miejscu pracy – super! tym bardziej, że przecież pracodawcy o wiele łatwiej byłoby wtedy zainscenizować nagłe, trudne sytuacje, w których kandydat by mimowolnie uczestniczył.
Ojej jak mi milo :) jestem wlasnie ta „mloda dziewczyna” z odcinka o hotelach i niestety, musze przyznac – choc minelo tyle lat – ze do dzis pamietam wiekszosc z absurdow tego programu. Faktycznie – hotel ktory mial chyba 518 pokoi, kilka restauracji, kuchni, zdaje sie 11 sal konferencyjnych, milion kilometrow korytarzy na tamten moment najwiekszy hotel w Polsce) kazano nam nauczyc sie na pamiec w ciagu nocy dokladnie czym charakteryzuja sie dokladnie wszystkie pomieszczenia, sale, ktoredy i jak najszybciej mozna trafic „przez zaplecze” do ktorej czesci, ktora sala pomiesci ilu ludzi w zaleznosci od ustawienia krzesel. No masakra :) Stres byl niesamowity, nie dlatego zeby wygrac bo ostatecznie oferty pracy nie przyjelam, ale chyba bardziej podswiadomie dlatego zeby nie zrobic z siebie idioty.
Doswiadczenie ciekawe… i tyle ;)