Jeszcze nie ostygły emocje po opublikowanej przez Pracuj.pl liście 5 zawodów, o których będzie głośno w tym roku, gdzie pomiędzy content designerem, blogerem, specjalistą od nowoczesnych technologii i trendsetterem pojawiło się stanowisko sex coacha, a tu ciach! Na tym samym portalu pracy zostało opublikowane ogłoszenie rekrutacyjne dla “Kochanków Durex”.
Marka, która jest kojarzona przede wszystkim z prezerwatywami, poszukuje par chcących odkryć, “czym naprawdę jest ekscytująca namiętność”. Odpowiedź na to pytanie ma być możliwa dzięki tygodniowym warsztatom w Wenecji pod okiem “inżyniera dreszczu”. A także dzięki 4-tygodniowemu cyklowi eksperymentów, które mają wskazywać drogę do “całkowitego spełnienia”. Płomień namiętności par, które dostaną pracę marzeń, ma podsycać również zapas produktów Durex i telefon HTC One.
O ile edukacja seksualna w Polsce to sprawa ważna i potrzebna, a samą markę Durex wielbię za kreatywne i odważne działania marketingowe (swoją drogą zachęcam Was do przeglądu ich top 40 kreatywnych reklam na AdMonkey), to uczucia do tego akurat projektu mam mieszane.
Międzynarodowa rekrutacja par do “Akademii Kochanków Durex” nie ma być bowiem pretekstem do rozmowy o pracy, ale pretekstem do rozmowy o seksie i/więc produktach sygnowanych przez Durex. A od pewnego czasu na widok rekrutacji, w których to nie praca i osoby poszukiwane przez pracodawców grają pierwsze skrzypce, zapala mi się w głowie czerwona lampka.
Moje wątpliwości wynikają z jednego prostego faktu. Tego rodzaju kampanie reklamowe i wizerunkowe, chociaż intrygujące i efektowne, wyrabiają w pracodawcach błędne przekonanie, że sprzedawanie produktów i usług w ogłoszeniach o pracę jest “fajne”. I że przy okazji jednej rekrutacji można zdobyć idealnego kandydata plus rzeszę nowych klientów. OK, to nawet jest możliwe. Ale przekonanie to z biegiem czasu zmienia się w OCZEKIWANIE. I bywa przez nich mylnie utożsamiane z employer brandingiem.
Jaki tego efekt? Raz na jakiś czas jesteśmy zasypywani ofertami pracy marzeń (i mam tu na myśli inne marki niż Durex), w których nie ma ani słowa o prawdziwej wartości pracy w danej firmie i realnych korzyściach dla kandydatów. Zamiast tego dostajemy niekończące się opisy produktów, które dana firma sprzedaje. Nie ma tam ni grama szacunku dla osób, którym na tym pracodawcy rzeczywiście mogłoby zależeć. Wszystko zgodnie z założeniem: “nie musisz u mnie pracować, wystarczy, że u mnie kupisz”. A przecież jedynym produktem, który powinien być “sprzedawany” w prawdziwych ofertach rekrutacyjnych, jest praca. I jedynym klientem, o którego interesy i opinię powinniśmy dbać w działaniach rekrutacyjnych, jest nasz kandydat.
Dlatego jeżeli nie jesteś marką od prezerwatyw, a z candidate experience robisz sex experience, nie dziw się, że masz kłopoty z personelem. Zastanów się jednak, czy aby przypadkiem nie powinieneś zmienić profesji.
kartka – czyli wizytówka męskiej prostytutki